Ponieważ rozpoczął się rok 2010, który zgodnie z postanowieniami powinien być ciekawszy od poprzedniego, postanowiłem wybrać się na Turbacz. Po pokonaniu lenistwa, wyruszyłem po raz pierwszy w tym roku na szlak. Już około godziny 9 byłem na szczycie Maciejowej. Szlak jest wyjeżdżony i dobrze się nim idzie. Trzeba tylko uważać ponieważ jest bardzo ślisko. Tym sposobem, dochodzę do schroniska na Starych Wierchach. Tu podczas chwili odpoczynku podejmuję decyzję że jednak idę na Turbacz a nie wracam do Rabki. No cóż, bywa i tak. Niestety brak ruchu przez zimę daje o sobie znać i droga zaczyna sprawiać mi trudności. Drogi nie ułatwia mi też kilka dodatkowych centymetrów śniegu, który zakrywa drogę. W połowie szlaku zaczynam się czuć jak w krainie Królowej Śniegu. Drzewa wyglądają jak wyrzeźbione z lodu, a krajobraz jest przepiękny. Pośród tych pięknych widoków dochodzę do miejsca gdzie do szczytu pozostaje mi ok. 20 minut drogi. Niestety tu zaczynają się problemy. Pierwszy z nich wynika z źle oznakowanego szlaku, przez co gubię się dwa razy. Następnie gdy dochodzę do ostatniego podejścia, okazuje się że szlak jest w tym miejscu nie przetarty i muszę się przedzierać na "przestrzał" przez pół metrowy śnieg. Na szczyt docieram cały przemoczony. Po chwili odpoczynku zaczynam schodzić w kierunku Nowego Targu. Coraz bardziej dokucza mi przemoczone ubranie, jednak na dole jestem już o godzinie 14. Po pół godzinie marszu dochodzę do przystanku. Widać, że szczęście mnie nie opuściło, bo łapie w biegu odjeżdżający autobus. Niestety na dworcu nie mam już tyle szczęścia i na busa do domu muszę czekać ponad godzinę. Do Rabki dojeżdżam cały zmarznięty gdy jest już ciemno, jednak jestem bardzo zadowolony z mijającego dnia. Zachęcam to odkrywania piękna gór w zimie bo jest to naprawdę świetna sprawa. Zdjęcia postaram się wrzucić w najbliższym czasie.
Pozdrawiam